TATSIANA

Tatsiana jest Białorusinką, ponieważ urodziła się i mieszkała w Grodnie. Jednak zawsze czuła, że to nie jest jej miejsce na ziemi. Może dlatego, że dziadek i tata Tatsiany oraz wszyscy krewni ze strony taty są Polakami. Śmieje się, że w genach ma polskość, która między innymi spowodowała, że znalazła się w Szczecinie wraz ze swoją najbliższą rodziną. W historii jej rodziny dziadek uczestniczył w wojnie obronnej 1939 r. i trafił do niewoli niemieckiej (obóz jeniecki), z której udało mu się szczęśliwie uciec. Tatsiana z dumą pokazuje dokumenty, świadczące o tych wydarzeniach, które samodzielnie odszukała w polskich archiwach. Uważa bowiem, że takie ludzkie losy są warte, by ocalić je od zapomnienia i zostawić kolejnym pokoleniom w rodzinie. W Grodnie ukończyła technikum energetyczne i pracowała jako operator systemów energetycznych w dużej firmie.

Mówi z całym przekonaniem, że do Polski jako kraju jej przodków przyjechała po to, by  tu po prostu żyć, bo czuje, że to jest jej miejsce na ziemi. Wcześniej wiele razy była w Białymstoku, gdzie mieszka jej rodzina ze strony taty, ale sama zdecydowała się na wyjazd do Szczecina. Dlaczego? Mówi z całym przekonaniem w imieniu swoim, męża i dzieci: Zakochaliśmy się w Szczecinie. Stolica Pomorza Zachodniego jest bowiem podobna do Grodna – jej położenie, podział miasta przez przepływającą Odrę, bardzo dużo zieleni, parków, skwerów i klombów kwiatowych przypomina Grodno i Niemen dzielący na pół jej rodzinne miasto na Białorusi. W Polsce mieszka osiem miesięcy i każdy dzień utwierdza ją w przekonaniu, że podjęła bardzo dobrą decyzję, a zauroczenie Szczecinem nadal trwa, ponieważ codziennie odkrywa na nowo piękno tego miasta.

Do Polski przyjechała z mężem i trojgiem dzieci w wieku szkolnym – Andrzejem, Michałem i Marią. Rodzice i rodzeństwo Tatsiany nadal mieszkają na Białorusi. Obecnie oboje z mężem pracują, wprawdzie nie w wyuczonych zawodach, ale to nieważne, bo liczy się fakt, że podstawowe środki na utrzymanie rodziny mają zapewnione. Dzieci kontynuują naukę w szkole podstawowej, w której otrzymały bardzo duże wsparcie dydaktyczne (m.in. dodatkowe lekcje nauki języka polskiego). Na Białorusi najstarszy syn – Andrzej był w szkole olimpijskiej kształcącej lekkoatletów, a młodszy – Michał trenował szermierkę. Chce, aby tu w Polsce mogli rozwijać swoje sportowe talenty i szuka trenerów oraz kluby, w których mogliby kontynuować pasje, zainteresowania. Najmłodsza córka – Maria jest duszą artystyczną, lubi malować, samodzielnie wykonywać prezenty oraz śpiewać, bo ma piękny głos. Czasami myśli, że miłość do śpiewu i muzyki została przekazana jej w genach, ponieważ mąż Tatsiany świetnie gra na gitarze i często akompaniuje całej rodzinie, kiedy dla relaksu lub z powodu świąt śpiewają piosenki lub kolędy. Natomiast Tatsiana na Białorusi ukończyła muzyczną szkołę artystyczną i przez siedemnaście lat była solistką i kierownikiem Narodowego Chóru Energetyków w Grodnie. Ma za sobą wiele koncertów, występów, konkursów, czyli pokaźny dorobek muzyczny. Śpiewa przepięknym altem, co udowodniła na zakończenie naszego spotkania, wykonując piosenkę S. Krajewskiego z serialu Jan Serce. Teraz szuka chóru, w którym mogłaby dla przyjemności kontynuować swoją pasję i rozwijać talent. Uważa bowiem, że jeśli człowiek otrzymał dar od Boga, to powinien go oddać ludziom, podzielić się z nimi.

Uważa, że dom jest tam, gdzie jej najbliższa rodzina, dlatego w Polsce czuje się jak w najlepszym miejscu na świecie. Od pierwszych dni otrzymała wsparcie Caritas i trwa ono do dziś, ma życzliwych sąsiadów i znajomych, którzy jej do dziś pomagają i chętnie dzielą się nie tylko rzeczami materialnymi, ale i wspierają duchowo. Żartuje, że zaproponowali jej nawet kawałek ogródka, żeby mogła posadzić kwiaty i warzywa. Cały czas czuje życzliwość, opiekuńczość i bezinteresowną pomoc. To wielkie szczęście. Sama również wraz z rodziną chętnie pomaga sąsiadom w codziennych czynnościach. Uważa bowiem, że w każdym człowieku jest dobro, ale niektórzy chowają je głęboko, a ona potrafi je wydobyć.

Marzy o własnym mieszkaniu, które wyremontowałby jej mąż złota rączka, o ukończeniu kursu medycznego, ale przede wszystkim o wykształceniu i usamodzielnieniu dzieci, o tym, by w Polsce mogły spełniać swoje marzenia. Chce, by miłość jej i męża była dla nich przykładem, jak budować własne dorosłe życie. Z całym przekonaniem twierdzi: Trzeba żyć tak, by było, co wspominać.

 

 

VALIANTSINA

Valiantsina pochodzi ze stolicy Białorusi – Mińska. Tam się urodziła, studiowała i pracowała, tam też założyła rodzinę i myślała, że tak będzie zawsze, ale losy ludzkie są nieprzewidywalne i dziś jest w Polsce, w Szczecinie, gdzie rozpoczęła nowe, bo inne życie. W Mińsku ukończyła studia prawnicze i pracowała jako zarządca prawny spółki budowlanej. Lubiła swoją pracę, ponieważ prawo administracyjne i handlowe było ściśle związane z wykonywanymi przez nią obowiązkami zawodowymi.

Korzenie jej rodziny są związane z Polską, ponieważ babcia Valiantsiny – Polka została zesłana na Syberię i mimo że jej akt urodzenia zmieniono bezprawnie na rosyjski, to dowodem jej polskiego pochodzenia było świadectwo dwóch jej sióstr mieszkających w Warszawie.

Na Białorusi Valiantsina założyła rodzinę i wraz z mężem Wiktorem  mają troje dzieci – dwóch synów – Włodzimierza i Władysława oraz córkę Barbarę. Najstarszy syn jest pełnoletni, a młodszy i córka są w wieku szkolnym. W Polsce są całą rodziną.

Historia życia Valiantsiny na Białorusi jest ściśle związana z jej poglądami politycznymi i postawą wolności, która jest podstawową potrzebą każdego człowieka. Przed wyborami prezydenckimi zaangażowała się w popieranie kontrkandydata urzędującego prezydenta. Uczestniczyła w wiecach i manifestacjach protestujących przeciwko fałszowaniu wyborów, odważnie i głośno wypowiadała swoje poglądy polityczne, mając nadzieję, ze taka postawa doprowadzi do pozytywnej zmiany i przyniesie wolność Białorusinom. Jej poglądy podzielała cała rodzina, a w działalność polityczną zaangażował się szczególnie najstarszy syn – Włodzimierz, którego aresztowano w czasie jednej manifestacji, uwięziono i torturowano. Ponieważ aresztowania były wtedy na skalę masową, część zatrzymanych wypuszczono do domu i potem indywidualnie wzywano do sądu, aby przedstawić im zarzuty, osądzić i wydać wyroki. Nie wiedziała, co po przesłuchaniach i torturach podpisał jej syn i bardzo bała się, że jego życie i wolność są zagrożone. Po licznych rewizjach władz, we wrześniu 2020 roku, bez szczególnego przygotowania wyjechała z mężem i dziećmi za miasto i tam podjęła decyzję o wyjeździe, a właściwie o ucieczce. Zostawiła wszystko, cały dorobek materialny (miała wybudowany dom), całą rodzinę, znajomych i przyjaciół. Było to traumatyczne przeżycie, które Valiantsina nosi w sobie do dziś.

Opowiada, że początkowo wraz z rodziną przebywała w ośrodku dla uchodźców, czekając na decyzję władz polskich związaną ze statusem uchodźcy. Najszybciej dokumenty otrzymał jej najstarszy syn, który był prześladowany na Białorusi. Włodzimierz wyjechał wtedy do jej brata, który mieszka w Kołobrzegu i tam zamieszkał oraz podjął pracę. Dlatego Valiantsina zdecydowała się przyjechać do Szczecina, żeby cała rodzina była blisko siebie i mogła często być razem.

W Polsce czuje się bezpiecznie, bo może zapewnić poczucie bezpieczeństwa swoim dzieciom. To jest dla niej najważniejsze. Mówi o tym ze smutkiem, ale i wiarą, że kolejne tygodnie i miesiące przyniosą nowe nadzieje na lepsze życie. Oboje z mężem pracują – ona w restauracji, on w budownictwie, Dzieci chodzą do szkoły, a więc kontynuują naukę i doskonalą język polski. Mieszkają w Szczecinie w wynajętym mieszkaniu. Są pod opieką Caritas Polska, skąd czerpią wiele wsparcia i mają pomoc w rozwiązywaniu różnych urzędowych i życiowych problemów. Twierdzi, że została dobrze przyjęta przez Polaków. Mówi, że Polacy są jej bliscy, bo kiedy jeszcze mieszkała na Białorusi, często przyjeżdżała do Polski. Dziękuje, że Polska przyjęła ją i dała jej perspektywy na dalsze, normalne życie. O czym marzy? Mieć własne, większe mieszkanie, dobrze nauczyć się języka polskiego, ukończyć szkołę policealną o kierunku administracyjnym oraz w przyszłości dokonać nostryfikacji dyplomu studiów prawniczych. Valiantsina z wielkim smutkiem mówi o tym, że najbardziej marzy, by chociaż raz lub dwa razy w roku móc pojechać do Mińska, aby spotkać się ze swoimi rodzicami, ale wie, że teraz to niemożliwe.

 

 

SVIETLANA

Svietlana jest ufna, otwarta dla świata i dla ludzi, bo wierzy w pozytywne, dobre zmiany w swoim życiu. Pochodzi z Charkowa na Ukrainie. Tam zdobyła wykształcenie, pracowała i założyła rodzinę. Ukończyła technikum i pracowała w firmie zajmującej się produkcją tkanin. Niestety, pracowała po siedemnaście godzin dziennie, zakład nie odprowadzał podatków, a więc nie zarabiała na swoją emeryturę, a jej pensja nie wystarczała na przeżycie do następnej wypłaty. Ponadto na Ukrainie było niespokojnie i niebezpiecznie, więc bała się o los swoich dzieci. Codziennie brakowało jej poczucia stabilizacji. Doszła do pewnej granicy, za którą nie było niczego dobrego, żadnych nadziei i perspektyw na przyszłość. Wtedy podjęła odważną i ryzykowną decyzję, i wyjechała najpierw sama do Polski. Była to jej pierwsza w życiu zagraniczna podróż do Szczecina, który wybrała, korzystając z oferty firmy internetowej. Mówi, że czuła, iż jest to dobra decyzja, to nie jest przypadek. Oczywiście, miała rację, bo –jak twierdzi- Polska to kraj słowiański, a Szczecin jest zachwycający. Wtedy wróciła po dzieci – Aleksandra i Elżbietę i za zgodą męża, bo są rozwiedzeni, wyjechała z nimi do Polski w 2018 r. Na Ukrainie został jej najstarszy syn Siergiej, który ukończył studia filozoficzne i jest samodzielny.

W Szczecinie wynajmuje dwupokojowe mieszkanie i pracuje w firmie produkującej aparaty słuchowe, czyli podstawowe środki do życia ma zapewnione. Dzieci uczą się w szkole, czyli kontynuują kształcenie, a Svietlana rozpoczęła naukę w szkole policealnej na kierunku opiekun medyczny, bo chciałaby zdobyć dodatkowe kwalifikacje i może coś zmienić w swoim życiu. W wolnych chwilach lubi malować i tańczyć, ceni dobre kino i teatr, ale pandemia ogranicza realizację różnych przyjemności i Svietlana z utęsknieniem czeka na zniesienie ograniczeń epidemicznych. Chciałaby mieć własne mieszkanie i zostać na stałe w Polsce, a marzy o tym, by żyć pełnią życia, w którym jest czas na obowiązki i przyjemności. Jak każda mama pragnie szczęścia dla swoich dzieci – dobrego wykształcenia i satysfakcjonującej pracy. Svietlana docenia to, co ma, umie cieszyć się małymi rzeczami, bo one składają się na życie każdego człowieka. Dzieci kibicują jej, by znalazła miłość swego życia. Doświadczyła dużo dobrego od Polaków, choć bała się przed nimi otworzyć ze względu na negatywne stereotypy dotyczące Ukraińców upowszechniane przez niektórych Polaków. W Polakach zaimponowała jej otwartość na drugiego człowieka oraz duże poczucie patriotyzmu. Bardzo wiele zawdzięcza Organizacji Caritas, która pomogła jej w zdobywaniu karty pobytu i opiekowała się nią w pierwszych miesiącach pobytu w Polsce. Od początku w Szczecinie czuła wsparcie, pomoc, bo człowiek często jest osamotniony i załamany przeciwnościami losu, a dobre słowo, wyciągnięta dłoń drugiego człowieka mogą przenosić góry.

 

 

SOFIA

Sofia przyjechała do Polski w poszukiwaniu lepszego życia. Na Ukrainie urodziła się i mieszkała w mieście Chmielnicki. Ma polskie korzenie, ponieważ dziadkowie ze strony mamy i taty są Polakami. Jest biologiem z wykształcenia, ponieważ ukończyła studia na Narodowym Uniwersytecie w Czerniowcach, który jest nazywany ukraińskim Harvardem. Pracowała w laboratorium diagnostycznym. Na Ukrainie założyła rodzinę. Ma męża Piotra, który jest muzykiem i świetnie gra na gitarze oraz dwoje dzieci – pełnoletnią córkę Elizę oraz ośmioletniego syna Michała (oczko w głowie babci). Twierdzi, że zawsze chciała mieć dwoje dzieci, bo sama jest jedynaczką i wie, jakie są wady braku rodzeństwa.

Wspomina, że pierwszy do Polski przyjechał jej mąż, który w Katowicach podjął pracę, a ona dołączyła w 2018 roku, ale przebywała w Warszawie. Sofia mówi, że znajomi ją przekonali, aby przeniosła się do Szczecina i teraz całą rodziną tu mieszkają. Przed przyjazdem ukończyła trzymiesięczny  kurs języka polskiego i po dwóch latach pobytu w Polsce bardzo dobrze mówi w języku swoich przodków. Sofia jest przekonana, że w życiu o swoje trzeba walczyć , dlatego szybko złożyła dokumenty, zdała egzamin i dostała kartę pobytu. Na pewno charakteryzują ją upór, przebojowość i optymizm, które często pomagają  w rozwiązywaniu życiowych problemów i pokonywaniu trudności.  W Szczecinie ukończyła policealną szkołę dla opiekunek medycznych i teraz pracuje w tym zawodzie. Natomiast mąż zatrudnił się w firmie budowlanej konstrukcji plastikowych. Oboje nie pracują zgodnie z wykształceniem, ale takie jest życie. Na Ukrainie Sofia dodatkowo pracowała jako modelka, dlatego w Szczecinie uczestniczyła w sesji zdjęciowej prezentującej suknie ślubne. Jej ulubionym zajęciem jest czytanie książek, bo w domu miała bardzo dużą bibliotekę, oraz taniec.

Sofia może obdzielać innych siłą życiową i zarażać optymizmem, energia i temperament oraz pozytywne myślenie są cechami jej osobowości. Jakie ma plany, a jakie marzenia? Mówi, że w planach mieści się własne mieszkanie i samochód, bo jest przydatny w codziennym życiu. Natomiast marzenia dotyczą przede wszystkim dzieci. Sofia marzy, aby zdobyły wykształcenie, znalazły swoją drogę życiową i zawsze czuły się kochane. Na nią mogą liczyć, wpiera je i kocha z całego serca.

 

ALTAGRACIA

Altagracia urodziła się i mieszkała w małym mieście Comendador na Dominikanie. Zachwyca egzotyczną urodą, ale przede wszystkim jest w niej dużo odwagi i determinacji, ponieważ uważa, że milczenie skazuje człowieka na samotność, czego doświadczyła w swoim życiu. Chce opowiedzieć swoją historię, mimo że długo żyła w strachu, ale chce się nią podzielić i dziś nie boi się tego zrobić, bo jest przekonana o słuszności takiego postępowania. Na jej prośbę imię rozmówczyni zostało zmienione.

Z wykształcenia jest lekarzem, bo ukończyła studia uniwersyteckie w stolicy Dominikany – Santo Domingo i otrzymała dyplom lekarza ogólnego. Pracowała w szpitalu w swoim zawodzie. Ponadto rozwijała swoje kompetencje zawodowe, uczestnicząc w czasie wykonywania zabiegów chirurgii estetycznej oraz jako wolontariusz – fizjoterapeuta udzielający pomocy osobom starszym. W 2016 r. poznała w swojej ojczyźnie polskiego marynarza, zakochała się od pierwszego wejrzenia i go poślubiła. Był ideałem męża – kochający, troskliwy, czuły, szarmancki i zapatrzony w żonę. Myślała wówczas, że całe wspólne życie przed nimi, dlatego chętnie tuż po ślubie wyjechała z mężem do Polski, by rozpocząć nowe życie. Była zauroczona i zakochana, zaufała swojemu mężowi, który z całą pewnością twierdził, że w Polsce będzie mogła wykonywać swój zawód. Poleciała więc na Dominikanę po wszystkie dokumenty i ponownie wróciła do Polski, ale wtedy mąż wyjechał do pracy i zostawił ją samą. Przeżywała trudne chwile, bo nikogo nie znała i nie mówiła po polsku, bała się. Na szczęście przyjechali do niej w odwiedziny mama i brat, bo mieli uczestniczyć w polskich zaślubinach państwa młodych, które przełożono na inny termin ze względu na chorobę teściowej. Wówczas mąż zajął się legalizacją prawną pobytu rodziny w Polsce. Jednocześnie zapewniał, że będzie utrzymywał żonę, bo ma takie finansowe środki. Pod nieobecność męża, który był w rejsie, okazało się, że był już dwukrotnie żonaty i ma dwóch synów z poprzednich małżeństw. Altagracia o tym nie wiedziała, więc poczuła się oszukana. Wkrótce wyszło na jaw, że jej ukochany mąż nie załatwił żadnych spraw urzędowych związanych z legalizacją pobytu rodziny w Polsce.

Rok po ślubie zaczęła się przemoc werbalna i psychiczna wobec niej. Mąż zaczął nadużywać alkoholu, krzywdził jej psy, zamykał ją samą w domu. Miał strzelbę śrutową, którą mierzył w nią, gdy był pijany. Prześladował ją psychicznie, a potem … przepraszał, kajał się, obiecywał poprawę i przekonywał, że już nigdy nie zdarzy się coś takiego, i przynosił bukiet kwiatów. Rodzina ją namawiała, by od niego odeszła, ale ona uważała, że to jest chory człowiek, który potrzebuje pomocy, dlatego nie chciała go zostawić. Jednak kiedy w dniu urodzin ją po raz pierwszy uderzył, zagroził deportacją i zabrał dokumenty, przeczuwała, że będzie coraz gorzej. Coraz częściej był bita, więc wzywała policję, ale bariera językowa nie pozwoliła jej na wytłumaczenie zaistniałych zdarzeń i sytuacji, a jej mąż zawsze tłumaczył, że Altagracia w swoim kraju była prostytutką. Chciał zarabiać pieniądze na świadczeniu przez nią grupowych usług seksualnych, a gdy odmawiała, to ją bił i wyrzucał z domu. Przemoc fizyczną stosował również wtedy, gdy odmówiła przyjmowania narkotyków.

Altagracia mówi, że normalne życie było wtedy, gdy wyjeżdżał do pracy, a po powrocie błędne koło przemocy. Brat namówił Altagracię, aby przeprowadziła się do Szczecina i wraz z nim otworzyła salon urody. Mąż Dominikanki przychodził więc do salonu i dezorganizował pracę, salon tracił klientów. Szantażował ją publikacją intymnych filmów w Internecie i próbował wymusić podpisanie sfałszowanych dokumentów. Nie podpisała tych dokumentów i wkrótce pojawili się w jej życiu dobrzy ludzie, którzy chcieli pomóc. Przekonali ją, że musi głośno mówić o swoim życiu, zaczęli się o nią troszczyć i jej pomagać. Polacy jej doradzali i prawdziwie wspierali, a w Caritas ona i jej mama dostały bardzo ważną pomoc prawną. W 2020 r. wymieniła zamki i nie wpuściła męża do swojego mieszkania, mimo że wrócił z policją. Obecnie jest po rozprawie rozwodowej i czeka na pisemne orzeczenie sądu, które na jej wniosek, powinno zawierać wskazanie osoby winnej rozpadu małżeństwa. Mąż cały czas jej grozi śmiercią, ale Altagracia chce zalegalizować pobyt swój i rodziny, a potem zostać w Polsce. Będzie szczęśliwa, jeśli to się uda, bo uważa, że nie ma nic do stracenia. Trzeba czekać na dokumenty rozwodowe, żeby móc normalnie żyć i pracować. Altagracia marzy o świętym spokoju.